I tylko spokój może mnie uratować...
Pojechałam dziś na budowę sama, bez dziewczyn, żeby spokojnie dach obejrzeć, bo prawie skończony (czekamy na 4 brakujące gąsiory). Obejrzałam go sobie od frontu - no dobra, gdyby nie ten szczyt szczytujący z odchyleniem o parę centymetrów na zachód od osi... - do poprawki.
Obejrzałam daszek z lewej strony - jest ok:
Idę sobie, żeby zobaczyć domek od ogrodu, a że tam stempli pełno, desek i gałęzi to sobie przystanęłam, spojrzałam i oczka otwarły mi się szeroko, bardzo szeroko, a szczęka opadła do samego dołu i ręce i wszystko, no i się poryczałam. Tak wygląda lukarna na naszej łazience widziana z boku :(
No, skoczni narciarskiej na moim dachu to ja nie potrzebuję!!! Wszystko idzie do rozbiórki, Boby muszą więźbę poprawić - może jakąś poziomicę by wzięli ze sobą czy co. Ale, że dekarze na taką więźbę dachówkę położyli to ja tego pojąć nie mogę - czy któryś z nich chciałby takie cudo u siebie mieć na dachu?